SOCIAL MEDIA

piątek, 31 grudnia 2021

W poszukiwaniu "Zagubionej duszy"

Podobno gdy za bardzo pędzimy w życiu przed siebie, to nasza dusza za nami nie nadąża i zostaje gdzieś w tyle. Z taką sytuacja mierzy się bohater książki Olgi Tokarczuk i Joanny Concejo zatytułowanej „Zaginiona dusza”. Ale czy to nie dotyczy też nas?

Po raz pierwszy sięgnęłam po tę książkę rok temu. Moją uwagę przykuła mała ilość tekstu, idąca w parze z wielością treści. Tego rodzaju treści, której nie da się przewertować i odłożyć na później. Tutaj trzeba pochylić się nad poszczególnymi stronami, najlepiej w towarzystwie miękkiego koca i ciepłej herbaty z sokiem malinowym. 

W tym roku dostrzegłam ją na półce na kilka dni przed Świętami, właśnie wtedy gdy człowiek nie wie w co ma ręce włożyć. Trzeba kilka rzeczy dokończyć, inne pozamykać, a resztę zaplanować żeby potem dobrze było. A tu jeszcze prezenty, podróże, spotkania i tyle dobrego jedzenia do spróbowania. Można się zgubić, nie mówcie, że nie.

Można też wtedy zatrzymać się na chwilę i poczekać. Może na zmianę kolorów na niebie, może na wiązkę światła na szafce kuchennej, a może aż herbata porządnie się zaparzy. Albo zdrzemnąć się na godzinkę, dwie, czy nawet trzy. Albo prześledzić losy bohatera książki zanurzając się w kolory lub ich brak. Kto wie, może tyle wystarczy żeby się poukładać i odnaleźć. Niewykluczone, że wystarczy się po prostu na chwilę zatrzymać, co nie jest wcale znowu takie łatwe – coś o tym wiem. Nieraz wymaga to determinacji albo nawet odwagi. Dlatego takiej odwagi do zatrzymania się i poczekania na własną duszę życzę sobie i Wam w nadchodzącym roku. 

wtorek, 21 grudnia 2021

Gwar-ne Święta

Święta Bożego Narodzenia każdy zna ze swojej perspektywy. Zwyczaje i potrawy różnią się nie tylko z regionu na region, ale też od domu do domu. Do jednych z prezentami przychodzi Gwiazdka, do innych Dzieciątko albo tradycyjnie, Mikołaj. Ktoś ma na stole kugiel, ktoś inny śledzie, a gdzie indziej z wazy paruje żurek z grzybami (pozdrawiam Małopolskę). A jak mówimy o Świętach w różnych zakątkach Polski?

Mapa Polski jest bardzo bogata pod względem gwar, z czego możemy być dumni i myślę, że powinniśmy je na co dzień pielęgnować. Osobiście jestem zakochana w tej różnorodności i mam nadzieję, że będę jeszcze miała okazję zagłębić się w nią bardziej, skupiając się na każdym regionie z osobna. Tym razem jednak postanowiłam wybrać dwie gwary i język szczególnie bliskie memu sercu, w których świąteczna numenklatura potrafi niejednokrotnie zaskoczyć. Oto i one! 

Gwara Krakowska

Jako, że pochodzę z Małopolski, to poniższe wersje świątecznych słów brzmią dla mnie całkiem naturalnie i prawie wszystkich (oprócz dwóch ostatnich) używamy regularnie w czasie świętowania:

choinka – drzewko (wszyscy wiedzą, że chodzi o TO drzewko, nie o żadne przypadkowe w lesie)

bombki – bańki (są zawsze na drzewku, niekoniecznie na plecach)

sernik – serowiec (tak mówiła babcia :))

świeczki – stoczki

opłatek – chleb aniołów (pierwsze słyszę, ale uwielbiam <3)

Gwara śląska

Z tego regionu pochodzi mój tata, a co za tym idzie babcia i połowa rodziny. Stąd i na moim wigilijnym stole niezmiennie goszczą makówka i moczka, ale o jedzeniu może kiedy indziej. Dlatego wiem, że przed kolacją sobie winszujemy i wręczamy gyszynki, ale większość poniższych słów nie była mi znana do a z dzisiaj:

bombki  - glaskule (czadowe, wprowadzam do swojego słownika świątecznego :D)

prezenty – gyszynki

wigilia - Wilijo

szopka - betlyjka

choinka - krisbaum 

piernik – feferkuch (chyba mój ulubiony)

Nowy Rok - Nowe Lato

ozdoby choinkowe - szmuk

życzyć - winszować

Język kaszubski

Z językiem kaszubskim zetknęłam się po raz pierwszy kilka lat temu, gdy pojechałyśmy z mamą odwiedzić rodzinę w tym rejonie Polski. Różne wersje językowe chociażby znaków drogowych zaintrygowały mnie na tyle, że ten język do tej pory obija mi się gdzieś pomiędzy głową a sercem. Nie wykluczam, że kiedyś zagłębię się weń bardziej, ale dzisiaj na dobry początek, przyjrzyjmy się Bożemu Narodzeniu po kaszubsku:

choinka - danka (i stwierdzenie "Danka, aleś się wystroiła na te Święta! nabiera nowego znaczenia)

bombki – kùgle

Wigilia – Wilëjô

kolędnicy - gwiżdże

Wesołych Świąt - bëlnëch godów

rarytasy - smaczczi (z odpowiednim akcentem mogą zabrzmieć nieco po włosku ;))

Z tymi ciekawostkami Was zostawiam na kilka dni przed Wilijo i idę szykować gyszynki i przyrządzać w kuchni smaczczi. Może któreś z tych słów przypomni się Wam podczas kolacji i okaże się fajnym tematem do rozmowy? A może inne zagości u Was w domu na stałe? Kto wie. Tymczasem życzę wszystkim bëlnëch godów i do usłyszenia wkrótce!

  


środa, 8 grudnia 2021

Buddy objaśnia... młodzieżowe słowo roku 2021

Wydawnictwo Naukowe PWN ogłosiło wczoraj wyniki plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku 2021. Nie wiem jak Wy, ale ja zazwyczaj czekam z zaciekawieniem na rezultat głosowania, który nieraz jest dla mnie zaskoczeniem - miłym bądź też nie. Niezależnie od preferencji, po prostu dobrze jest wiedzieć, jak z roku na rok zmienia się sposób porozumiewania wśród młodzieży (tej młodzej i starszej, bo umówmy się - obie głosują ;)). W tym roku wygrało słowo, które i w moim życiu rozgościło się ostatnio na dobre.

Jak pewnie większość z Was wie, zwycięzcą plebiscytu został śpiulkolot, definiowany przez Słownik Języka Polskiego PWN jako:

dosłownie ‘samolot do spania’, ‘boarding do snu’, czyli udanie się na odpoczynek. Używane często w odniesieniu do zwierząt, gdy ucinają sobie drzemkę – wtedy mówimy, że ‘boardingują do śpiulkolotu’, czyli szykują się do snu.

Jakby jednak ani ta ani poniższa definicja nie były wystarczająco wyczerpujące, z pomocą przychodzi Buddy, który jako mistrz śpiulkolotu, postanowił zobrazować zastosowanie tego terminu w życiu codziennym. 


Na drugim miejscu podium uplasowało się słowo naura, które było mi zupełnie obce aż do wczoraj (ale może to być kwestia rzadkiego kontaktu z młodzieżą). Chociaż na początku wydawało mi się nieco koślawe i "w ogóle to po co to dodatkowe u", to potem przyszło mi do głowy, że może chodzi o nau, czyli trochę now z angielskiego? Czyli w luźnym tłumaczeniu 'na razie cześć' i rozchodzimy się? Jeśli macie większe pojęcie o genezie tego słowa, to pięknie proszę o wiadomość i poszerzenie moich horyzontów. Tymczasem, Buddy wie o co chodzi, bez dodatkowej rozkminy.


Trzecie miejsce przypadło wyrażeniu twoja stara, które znane było już w czasach, kiedy chodziłam do gimnazjum, ale teraz pojawia się w innym kontekście. Poniżej tłumaczy to SJP PWN we współpracy z profesorem Buddym.


Na szczególną uwagę zasługuje też słowo, które otrzymało w tej edycji konkursu Nagordę Jury, a jest nim czasownik mrozi. W tym przypadku wiemy, że chodzi o nasz odpowiednik angielskiego cringe, które jest bardzo popularną reakcją na coś żenującego. Wypowiedzeniu tego słowa zazwyczaj towarzyszy poniższy wyraz twarzy.


Nic dodać, nic ująć. Nawet jeśli wcześniej mieliście jakieś wątpliwości, o co chodzi z tym Młodzieżowym Słowem Roku, to objaśnienia Buddy'ego powinny je całkowicie rozwiać. Polecamy się na przyszłość, a tymczasem wsiadamy do śpiulkolotu. Ahoj! 

sobota, 4 grudnia 2021

Siatkówka na językach

 „Chodź pograć w przebijankę!” czy „Dawaj na dłoniówkę!” albo „Kto chętny na latającą piłkę?”  – co zrobilibyście po przeczytaniu takiej wiadomości na Messengerze? Wiedzielibyście od razu, gdzie się udać i pobieglibyście tam w podskokach, czy raczej pomyślelibyście, że właśnie ktoś zaprosił Was do Hogwartu albo innego magicznego świata na mecz pełen niespodzianek z udziałem czarodziejek i czarodziejów? Ja widzę siebie w tym drugim scenariuszu, biegnącą po miotłę i krzyczącą: „nie zaczynajcie beze mnie, już lecę!” Oj, jak bardzo zdziwiliby się ludzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu, którzy po prostu czekaliby na mnie na boisku do siatkówki.  

Tak właśnie nazywano piłkę siatkową tuż po tym jak pojawiła się w Polsce na początku XX wieku. To wszystko za sprawą Williama G. Morgana, nauczyciela wf-u z Holyoke w Stanach Zjednoczonych, który najpierw bacznie przyglądał się takim dyscyplinom, jak koszykówka, piłka ręczna, badminton i tenis, żeby pozbierać z nich różne elementy i stworzyć całkiem nowy sport o wdzięcznej nazwie mintonette. (Swoją drogą chyba nie miałabym nic przeciwko, jakbyśmy zamiast siatkówki oglądali mecze ‘minonentki’. Tylko jak wtedy nazywalibyśmy siatkarzy?) Tak czy siak, oryginalna nazwa się nie przyjęła, ponieważ kibicom obserwującym piłkę latającą nad siatką, dużo naturalniej było ją nazywać po prostu volleyball i tak już zostało. W Polsce pierwszy mecz siatkówki odbył się w Warszawie w 1919 roku. Już 10 lat później, polscy kibice mogli cieszyć się mistrzostwami kraju w tej dyscyplinie. Szybko poszło, ot co.

Jakiś czas temu wpadła mi w ręce gazeta o tytule Radar z 1961 roku. Było to czasopismo społeczno-kulturalne, wydawane w latach 1950-1987. Czarno-białe fotografie w czarno-żółtej oprawie graficznej to jego znaki szczególne. Numer 11, który trzymam przed sobą, porusza całą gamę tematów, od podróży, przez sport po języki i muzykę. Co cieszy oko kibica, redaktorzy postanowili w nim umieścić całkiem obszerny tekst o siatkówce. Pełen fikuśnych sformułowań i objaśnień zasad, z których część już nawet nie obowiązuje, jest nielada gratką dla wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć jak pisano o piłce siatkowej w latach ‘60. Rzućmy okiem! 

Przede wszystkim jest na co, bo powyższy artykuł to 2,5 strony treści z rysunkami włącznie. Autor, skrywający się pod pseudonimem PRO, wypowiada się o dyscyplinie w sposób bardzo pozytywny i nieraz całkiem zabawny. Nie stroni od pouczeń, ale co jakiś czas puszcza do czytelnika oko, pisząc tak:

„Taktyka gry w siatkówkę oparta jest na umiejętności obserwowania i celowego rugowania*. Trzeba w mgnieniu oka wybrać najodpowiedniejszą z bogatego repertuaru ripostę. Co złośliwszy trenerzy często strofują swych mało obrotnych pupilów: tu nie uniwersytet – moi drodzy – tu trzeba myśleć.”

*w tym znaczeniu rugować to będzie wypierać, zastępować czym innym

W równie barwny i lekki sposób przedstawiona jest historia powstania dyscypliny. Dowiadujemy się z niej, że bractwo YMCA, do którego przynależał twórca siatkówki, „przebijało sobie piłeczkę przez siatkę i miało masę uciechy.” Tak też wspominam swoje lekcje wf-u w podstawówce, kiedy gra nie opierała się jeszcze na zaciętej rywalizacji. Głównym celem wyjścia na boisku była dobra zabawa i ta była bezsprzecznie zapewniona całemu zespołowi.

Nie myślcie sobie jednak, że siatkówka została tu opisana wyłącznie w sposób lekki i żartobliwy. W tekście nie brakuje profesjonalnych pojęć, takich jak serw – który jest „silną atakującą zagrywką”, czy ścięcie z rozbiegu i wyskoku z jednej nogi. Autor nie stroni również od dokładnych opisów poszczególnych zagrań. Zbicie, czyli atak, to „ewolucja niełatwa – wymagająca koordynacji wyskoku, zamachu i uderzenia w piłkę. […] Zbicie może być dwojakie: tenisowe, lub dużo trudniejsze – zamachowe.” Natomiast blok w artykule zwany jest zastawą:

„Zastawianie przez utworzenie muru rąk ma na celu niedopuszczenie na własne pole zbijanej piłki, lub przynajmniej osłabienie jej siły i skierowanie na swój plac do gracza, który będzie ją mógł z kolei wystawić.” 

Już wtedy pisano o dwóch rodzajach zagrywki i sposobach przyjęcia piłki, górnym i dolnym. Co więcej, czytelnik jest zachęcany do przyjmowania piłki oburącz palcami. Za to odradza mu się wszelkiego rodzaju efektownych akrobacji w tym elemencie gry. Podobno, „dobry, czujący grę siatkarz tak się ustawia, że niepotrzebne mu jest częste rzucanie się na ziemię – on już tam jest, gdzie piłka leci.” Ciekawe, co autor powiedziałby oglądając dzisiaj mecz siatkówki. Weź odbierz zagrywkę od Wilfredo Leona, pędzącą z prędkością 135.6 km/h ze stoickim spokojem, bez rzucania się na parkiet ;). Jeśli w tym przypadku doszłoby jednak do jakichś akrobacji, to zostałyby one poetycko nazwane robinsonadami


Żarty, gry słowne i malownicze posługiwanie się językiem to jedna sprawa, ale autorowi trzeba oddać, że naprawdę włożył w swój tekst ogrom pracy. Napisał na tyle szczegółowy artykuł, że nawet ktoś, kto pierwszy raz słyszał o siatkówce, po przeczytaniu miał już całkiem sporą wiedzę na jej temat. Włącznie z tym jak powinien być ubrany siatkarz, i że może grać na boso jeśli taka jego wola (nawet podczas poważnych meczów). W tamtych czasach bardziej rygorystycznie niż do butów, podchodzono do błędów w zagrywce - jeśli piłka zaledwie dotknęła siatki, przelatując na boisko przeciwnika, to i tak na tej podstawie odgwizdywano błąd

W artykule możemy wyłapać tego typu smaczki, które dzisiaj budzą uśmiech na twarzy czytelnika. To właśnie dzięki nim i barwnym opisom, cały tekst tworzy bardzo pozytywne emocje wokół sportu i chęć dalszego poznawania dyscypliny. Obecnie język dziennikarski poszedł w dużo bardziej profesjonalnym kierunku i to dobrze, bo myślę, że tego oczekują też kibice świetnie zaznajomieni z realiami piłki siatkowej. Mnie osobiście może brakuje nutki szaleństwa we współczesnych artykułach dotyczących sportu i podchodzę nostalgicznie do dawnego sposobu redagowania tekstu. Są to tylko moje odczucia, czy może macie tak samo? Jeśli natknęliście się na stare artykuły o siatkówce albo innej dyscyplinie sportu, o której chcielibyście wspomnieć, to piszcie śmiało! Sama chętnie dowiem się jak sprawy wyglądały w innych tytułach. 

A tymczasem, miło Was wszystkich powitać na blogu :) Zaczęlismy od siatkówki (w końcu skądś wziął się Volley Traveller), ale tutaj będzie nie tylko o sporcie. Razem z tym uroczym stworkiem na czterech łapach, co zwie się Buddy, ruszamy w świat w poszukiwaniu słów w gazetach, książkach, internecie, ale też na szlaku w różnych miastach i krajach. Będzie po polsku i nie po polsku, czasem długo, czasem krócej, solo i w duecie - jednym słowem: różnorodnie. Do wzięcia udziału w tej wspólnej przygodzie serdecznie Was zapraszamy :)

fot. Mateusz Truchel